Strona Główna

Opublikowano

Podróż

8 min read

Stolica Mołdawii – Kiszyniów

img of Stolica Mołdawii – Kiszyniów

Mołdawia jest jednym z najbiedniejszych i najrzadziej odwiedzanych krajów Europejskich, więc mało komu pojawia się na turystycznym radarze. A jednak w tym roku Wizzair uruchomił bezpośrednie połączenia do Kiszyniowa z kilku polskich miast w bardzo przyjemnych cenach – nasz bilet wyniósł nas 120 złotych od osoby, w dwie strony! To już po Polsce się drożej pociągiem jeździ. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby choć na parę dni wyskoczyć i samemu zobaczyć, jak dziś wygląda ta była republika radziecka z europejskimi ambicjami. Samolot na postumencie, z napisem Moldova i pasem w kolorach flagi, w tle napis-pomnik Chisinau

Garść informacji praktycznych

Do wyjazdu nie trzeba się specjalnie przygotowywać – do 90 dni Polacy nie potrzebują wizy, i mimo, że Mołdawia nie jest częścią UE, to możemy tam wjechać na dowodzie osobistym. Paszport jest konieczny jedynie, jeśli planuje się wypad do Naddniestrza, co jednak nasze MSZ obecnie odradza (i postanowiliśmy go posłuchać).

Z lotniska do centrum miasta dojeżdża trolejbus numer 30, przystanek jest tuż przed wyjściem – trochę niepozorny, bo sam znak bez żadnej wiaty, ale jest tam i przynajmniej co pół godziny powinien kursować. W kwestii rozkładu i dokładnej trasy opieraliśmy się na mapach googla i zazwyczaj trzymały się prawdy. Bilet kosztuje zawrotne 6 mołdawskich lei, czyli około 1,20 zł (to jest stała cena na wszystkie autobusy i trolejbusy, niezależnie od tego, gdzie wsiadamy i jak daleko jedziemy). Jedyny minus jest taki, że trzeba zapłacić gotówką. Co prawda w niektórych liniach pojawia się możliwość zapłaty kartą, ale nie ma co na tym polegać, bo w większości pojazdów krąży pani zbierająca opłaty (albo pan, ale częściej trafialiśmy na panią), w charakterystycznym fartuszku i z legitymacją na szyi. Zrobi co może, żeby wydać, ale bezpieczniej mieć jakieś drobne. Gotówkę można rozmienić już na lotnisku, ale najlepiej drobne kwoty – w centrum miasta kantorów nie brakuje, a przelicznik mają dużo korzystniejszy. Zwłaszcza wymiana złotówek na leje wyglądała jak rozbój w biały dzień, lotniskowy kantor oferował ledwo połowę realnego kursu. Warto też wspomnieć, że poza transportem publicznym i może napiwkami wszędzie byliśmy w stanie zapłacić kartą. Opuszczony hotel National pomalowany w kolory flagi Mołdawii i pomnik wyzwolenia

Jeżeli komunikacja publiczna kogoś nie przekonuje (choć jest tania, eko i jeździ sprawnie, także polecam), to zostają taksówki. Uber nie funkcjonuje, ale zamiast niego widzieliśmy dużo pojazdów od Letz taxi, przewijał się też Yandex. Nie skorzystaliśmy z ich usług, ale przy szukaniu informacji do wyjazdu trafiliśmy na dużo historii wskazujących, że, z aplikacją czy bez, przy taksówkach trzeba zachować czujność – a to włączy apkę za wcześnie, a to wyłączy za późno, a to spróbuje podać inną kwotę albo jechać “droższą” trasą. Nic niebezpiecznego, po prostu trzeba uważać, żeby się nie dać naciągnąć. Czerwona brutalistyczna płaskorzeźba mężczyzny z mieczem i rozpaczającej kobiety z datą 1941

Jako że to nie UE, internet mobilny i połączenia komórkowe potrafią swoje kosztować. Jedną z możliwości obejścia tego jest eSIM – ja korzystałam z esim4travel (tzn. sam internet, bez połączeń) i nie miałam żadnych problemów. Można też kupić zwykłą kartę jeszcze na lotnisku. Tą opcję testował Rafał i też się sprawdziła – tanio (taniej niż eSIM), wszystko działało, tylko aktywować trzeba.

Oficjalnym, urzędowym językiem Mołdawii jest rumuński – z rodziny romańskiej, ciut podobny do np. hiszpańskiego, pisany alfabetem łacińskim z dużą ilością ogonków i kreseczek. W praktyce przynajmniej w Kiszyniowie słychać bardzo dużo rosyjskiego i często w tym języku zagaduje obsługa w sklepach czy autobusach. Z kolei w restauracjach czy miejscach typowo pod turystów (np. sklep z pamiątkami) bez problemu posługują się angielskim. Socjalistyczny budynek odbijający się w szklanej fasadzie nowoczesnego budynku

Co ciekawego jest w Kiszyniowie?

Kiszyniów jest bardzo zielonym miastem, a zatem – parki! Najładniejszy, jaki widzieliśmy, to Park Dendrologiczny na północy miasta. Duży, bardzo dobrze utrzymany, z masą ławeczek, alejek, z rzeczką i stawem, w którym można obserwować kaczki i żółwie. Zadbane, zielone połacie trawy przyciągają mieszkańców, park tętni życiem. Obowiązuje wejściówka, ale symboliczna: 10 lei, czyli około 2 złotych. Tę samą kwotę zapłacimy za wejście do ogrodu botanicznego na południu miasta. Ten park też jest duży i też nie brakuje w nim urokliwych jeziorek, ale jest też dużo mniej dopieszczony. Roślinność jest bardziej dzika, a popękane alejki i ławeczki widziały już lepsze czasy. Wciąż jest to jednak całkiem przyjemne miejsce na spacer, zwłaszcza jak ktoś mieszka w okolicy. Ławka w zielonym parku, przy stawie

W centrum znajdziemy park Stefana Wielkiego, nie za duży, bardzo zadbany. W środku są ustawione popiersia ważnych pisarzy i śliczna fontanna, a przy wejściu stoi pomnik owego Stefana. Dużo się tu dzieje – my trafiliśmy na festiwal wina i drobny koncert, kawiarnia wieczorem odpala urokliwe światełka, a z końca parku słychać było bardziej klubową muzykę, która się raczej nie planowała wyłączyć zbyt wcześnie. Tuż obok Stefana, po drugiej stronie ulicy jest kolejny zielony skwerek, w którym znajdziemy łuk triumfalny oraz prawosławną katedrę, wymalowaną od podłogi po czubek kopuły, z wolnostojącą dzwonnicą – bardzo charakterystyczny punkt miasta, pocztówkowy. Parków jest jeszcze więcej – np. Valea Morilor z dużym jeziorem pośrodku i schowanym z boku pomnikiem Lenina – ale tyle udało nam się przez nasze dwa dni w mieście zobaczyć. Biała dzwonnica z krzyżem za zadbaną rabatą różowych kwiatów

Jeśli chodzi o muzea, odwiedziliśmy dwa. Jedno z nich to Muzeum Narodowe Mołdawii. Piękny budynek, i na zewnątrz, i od środka. Całkiem porządne muzeum – większość ekspozycji ma podpisy po angielsku (poza rumuńskim i rosyjskim), jest spore, ale nie przytłaczająco wielkie. Eksponaty prowadzą przez historię Mołdawii: od narzędzi pierwszych osadników na tych terenach, przez ceramikę kolejnych imperiów, książki i przedmioty codziennego użytku aż po zdjęcia i dokumenty z czasów sowieckich. Znajdziemy i przekrój broni, i misterną złotą biżuterię.

Gablota muzealna, w niej duży wazon z głową Lenina

Drugie muzeum mieści się w starej wieży ciśnień – Muzeum Historii Miasta Kiszyniów. Tutaj już podpisów angielskich nie uświadczymy, a eksponaty to trochę pomieszanie z poplątaniem z różnych epok miasta (maszyna do pisania, stare łyżki, dawne ubrania i narzędzia lekarskie, no po trochu wszystkiego). Głównym atutem jest jednak widok z samej góry wieży. Jako, że opłata była symboliczna, myślę, że dla widoku warto wejść – a witryny pooglądać przy okazji, taki gratis.

Wysoka, wąska dawna wieża ciśnień, z dorobionymi oknami i tarasem widokowym

Kolejnym wartym odwiedzenia miejscem jest kompleks pamięci Eternity (Complexul Memorial Eternitate) poświęcony pamięci ofiar drugiej wojny światowej. Jego głównym punktem jest znicz płonący pod pomnikiem w kształcie płomienia. Wokół niego stoją wysokie, brutalistyczne rzeźby w charakterystycznym, rudym kolorze kontrastującym z zielenią dookoła, a także tablice z nazwiskami i stopniami wojskowymi poległych. Choć sowiecka estetyka nie budzi u nas ciepłych skojarzeń, rzeźby – i cały kompleks – robią wrażenie, i nawet pasują do charakteru tego miejsca. Z tyłu kompleksu znajdują się groby żołnierzy, które płynnie przechodzą w zwykły cmentarz. On też jest na swój sposób ciekawy, skromne krzyże sąsiadują z wielkimi, wystawnymi grobowcami. Szeroki plac, z prawej strony duży, rudy pomnik na kształt płomienia, w tle prostokątne płaskorzeźby

Poza tym, a może przede wszystkim, po Kiszyniowe warto po prostu pospacerować. Miasto jest zadbane, po równych, szerokich chodnikach chodzi się przyjemnie, a przy tym nie brakuje tu pięknej architektury. I to w różnych stylach – klasycznie zachwycające budynki jak teatr czy sala koncertowa sąsiadują z tymi przypominającymi o radzieckich czasach jak pałac prezydencki. W stolicy są i stare, odrapane bloki, i te bardziej odnowione, i pachnące nowością szklane wieżowce; i złote dachy cerkwi, i opuszczone ruiny. Błękitna cerkiew ze złotym dachem

Gdy szliśmy do wspomnianego Eternitate boczną drogą, spomiędzy całkiem zwykłych zabudowań wyłonił się nam opuszczony stadion, imponujący budynek w dawnym stylu, dziś pozarastany, zaśmiecony i niezdatny do niczego; jako że nie zwróciliśmy na niego uwagi na mapie, bardzo nas zaskoczył.

Rzeźbiona fasada z prostokątnym otworem podpisanym kasa, zza którego wystają chaszcze

Kawa, wypieki i mamałyga

W Kiszyniowie kawę można wypić dosłownie wszędzie. Na każdym rogu czai się mniejsza lub większa kawiarnia, i nawet jak jest to tylko budka pośrodku parku, najpewniej serwuje całkiem smaczną kawę – choć oczywiście nie wypróbowaliśmy wszystkich, bo tego by nie wytrzymało ani serce, ani pęcherz, to przetestowaliśmy wiele i nie zawiodła nas żadna, a wszystkie były tańsze niż w większych miastach w Polsce. Zarówno w tych kawiarniach, jak i w licznych piekarniach sprzedawana jest plăcintă, tradycyjne ciasto na słono (np. z serem czy kurczakiem) lub słodko (np. z jabłkiem). W ogóle widać, że Mołdawianie na wypiekach się znają, próbowaliśmy też ichniejszego miodownika i był przepyszny. Wieczór, ludzie siedzą przy stolikach kawiarni przy światełkach stylizowanych na kwiaty

Od ciasta pochodzi też nazwa sieci restauracji La Plăcinte, którą możemy z czystym sumieniem polecić. Zarówno porcje, jak i ceny są bardzo rozsądne, jedzonko smaczne i menu tradycyjne. Zresztą, w mieście nie brakuje mniej i bardziej wyszukanych restauracji, więc jak ktoś woli zjeść bardziej wystawnie niż w sieciówce to też się nie zawiedzie. Najbardziej typowym daniem czy może dodatkiem w regionie jest mamałyga, poza tym w ich kuchni nie brakuje mięsa i sera. Mają swoją wersję gołąbków, sarmale, i pierogów, colțunași. No i przede wszystkim wino – Mołdawia słynie ze swojego wina, produkują je na potęgę i nieraz kieliszek do obiadu wychodzi mniej niż szklanka piwa.Fontanna, duże zielone butelki napełniają duże kieliszki wodą wyglądającą jak białe wino

Kiszyniów bardzo nam przypadł do gustu. Zadbany, bezpieczny i zielony. Choć widać po nim ciężką przeszłość i że teraźniejszość też jeszcze nie jest różowa, to prze do przodu i pomalutku staje się coraz przyjemniejszym miejscem do życia. Liczne flagi europejskie pokazują, w jakim kierunku Mołdawia chce iść – choć trzeba przyznać, że niewielką przewagą głosów, jak widać w każdych kolejnych wyborach, a i droga nie będzie prosta, bo Naddniestrze od lat pozostaje nierozwiązanym problemem. My jednak trzymamy za nich kciuki i mamy nadzieję, że jeszcze uda nam się tu wrócić.Panorama miasta, szeroka droga, duży budynek w klasycznym stylu, dużo zieleni